piątek, 14 grudnia 2012

Cafe Slavia

Najsłynniejsza praska kawiarnia, vis a vis Narodni Divadlo. W środku unosi się klimat lekkiego splendoru, kawę pili tu wszyscy, podobno do dziś podpisuje się tu konrakty na duże miliony koron. Przy kawie i ciastku z gablotki. Miejsca jest dużo, każdy się zmieści. Polecam do końca i w prawo, skąd roztacza się widok na Wisłę*. Piłyśmy tam tylko kawkę, ale na stolikach obok serwowane skrzętnie wyglądające talerzyki, z kuchnią czesko - europejską (tak, specjalnie zaznaczam ten rozłam, temat kuchni czeskiej na pewno kiedyś poruszę oddzielnie). Jednak i tak niezależnie od tego co sobie zamówimy mamy zagwarantowaną degustację czeskiego retro - lajfstyle'u.  
 



http://www.cafeslavia.cz/

Ps. To taki żart. Doskonale wiem jaka rzeka przepływa przez Pragę, ale my tu tak na Wełtawę mówimy. To chyba przejaw tęsknoty za ojczyzną :)

środa, 5 grudnia 2012

Zastavarnia na Śląskiej

Zastavarnia nie ma swojego polskiego odpowiednika. Jest lombard, ale to zupełnie coś innego. Do lombardu nosisz z reguły złoto, do zastavarni możesz przynieść wszystko. Na Żiżkovie jest ich dużo. Trzeba w końcu skądś zdobyć kasę, którą przepuściło się w hernie, żeby mieć na piwo w hospodzie lub eroticke kabiny.

Do zastavarni zaglądam raz na jakiś czas, zawsze z czymś wychodzę. Najczęściej z nowym talerzykiem, zardzewiała solniczką, albo skorodowanym sitkiem. To takie trochę łowienie skarbów, a to pojęcie dla każdego znaczy co innego. Dzisiaj trafiłyśmy do zastavarni niezwykłej. Przy ulicy Śląskiej na Vinohradach.

Taki natłok rzeczy widziałam ostatnio tylko w programie na TLC o ludziach, którzy chorobliwie gromadzili przedmioty. Wszystko na wszystkim obok wszystkiego. Znaleźć cokolwiek? Loteria! Bez składu i ładu, bez systemu. A jakże urocze. Ruchem wahadłowym wąskim korytarzykiem między łańcuszkami, książkami, talerzykami i wypychanymi ptakami. Z horyzontem odsłaniającym nowe warstwy zalegających przedmiotów. Chyba pracuje tam dobry człowiek, do którego ludzie lubią zwracać się ze swoimi problemami finansowymi. Bo innej możliwości nie ma.

Podekscytowane spędziłyśmy tam dobre pół godziny. Ja wyszłam z kobiecym kubkiem i słonikiem z muszelek. Jutro go wam pokażę :)







poniedziałek, 26 listopada 2012

U zlateho tygra

 


Nie wie skąd bardziej znany jest mi Złoty Tygrys. Czy z powodu tego, że była to ulubiona piwiarnia Hrabala, czy też bardziej z opowieści moich kolegów, którzy co i raz snuli opowieści o najlepszym tatarze świata. U zlateho tygra serwowany jest ze smażonym chlebem, do którego załączone są ząbki czosnku. Należy nimi potraktować chleb, a następnie nałożyć tatara. Zawsze jak się widzimy, pytają czy tam dotarłam. No więc kochani, w końcu..

Podobno żeby tam wejść, trzeba minimim dwa tygodnie wcześniej zarezerwować stolik. Nam udało się od razu w pewne wtorkowe przedpołudnie. I tak miałyśmy szczęście, bo jeszcze kilkanaście lat temu nie miałybyśmy wstępu. U zlateho tygra zarezerwowane było bowiem tylko dla mężczyzn. Rzeczony wcześniej Bohumil mial w niej swój stolik, gdzie dosiąść się można było tylko za jego przyzwoleniem.

Atmosfera jest duszna. Przenośnie i dosłownie. To takie miejsce, w którym chce mi się zapalić papierosa. Ludzie siedzą ciasno obok siebie. Siadamy i od razu dostajemy piwo. Nikt nie pyta o to czy nalać następne. Z kąta obserwuję prawdziwych Czechów, którzy na stojąco spożywają trunki przy kontuarze. Ludzie przy stołach to turyści. Nie być U zlateho tygra to tak jakby nie pójść na Most Karola.

Tym razem tatara nie spróbowałam. Ale jesteśmy umówione na jutro ;)